Płacz | Marta Kisiel
Są takie przygody, które zostają w człowieku na zawsze.
Są takie przygody, po których nie ma co zbierać.
Kiedy prawda o przeszłości, zamiast wyzwolenia, przynosi jedynie nową traumę, trzem pannom Stern pozostaje już tylko ucieczka od siebie nawzajem. Dopiero wołanie z zaświatów sprawia, że ścieżki dawnych przyjaciół spotykają się raz jeszcze. Czy tajemnicze zaginięcie sprzed wielu lat i dramatyczna wyprawa na ratunek Eleonorze zdołają na dobre scementować rodzinę? Czy też kolejna wyprawa w czasie dla wszystkich okaże się tą ostatnią?
Dramatyczna opowieść o podnoszeniu się z gruzów, osadzona w pełnej tajemnic i grozy scenerii Gór Sowich.
„Płacz”, czyli bardzo bardzo wyczekiwana przeze mnie kontynuacja „Toni” (? nadal nie jestem pewna czy to tak się w tym przypadku odmienia), którą zachwycałam się kilka lat temu i zachwycam się do dzisiaj. Oczekiwania były więc duże, wielkie i olbrzymie, przez co może trochę odkładałam lekturę w czasie, żeby się przypadkiem nie rozczarować. I mimo że nie udało się w mojej opinii przebić poziomem swojej poprzedniczki (i tutaj pomijam „Nomen Omen”, które nagle się stało częścią drugą, co przyprawiło mnie w księgarni o mały zawał, gdy po przeczytaniu, że „Płacz” to część 3 nie mogłam zrozumieć, jak mogłam przegapić premierę jeszcze jakiejś części pomiędzy) to nadal nie było to do końca rozczarowanie. Ale po kolei.
Postacie. Książka postaciami, stoi, ich charakterami, relacjami itd. To, co najlepsze w książkach autorki i w tym przypadku nie zawiodło. Zawsze czuć, jaką osobowość ma dany bohater/bohaterka/(s)twór nadnaturalny. Szczególnie lubię czytać dynamiczne dialogi i sceny między poszczególnymi postaciami (w tym przypadku głównie Dzusi).
Dużą zaletą jest też humor, czy to sytuacyjny, czy ukryty w dialogach, czy opisach. Ale to kolejny standard powieści Marty Kisiel, tak samo, jak język, opisy, narracja, które w większości przypadków do mnie trafiały, dlatego nie będę po raz kolejny ich wychwalać, zamiast tego skupię się na innym aspekcie, który w tym przypadku bardzo mi przypadł do gustu. A mianowicie na tym, jak została pokazana trauma i sposób, w jaki poszczególne postacie sobie z tym lepiej lub gorzej radzą. Co bardzo do mnie trafia w tym nieszczęsnym 2020, który szczególnie miły nie jest. Różne reakcje od pogodzenia się z przeszłością do wyparcia wydawały się prawdziwe i ludzkie. Żałuję tylko, że nie było o tym więcej, ale niestety „Płacz” ma niewiele ponad 300 stron, a trzeba też było zmieścić inne rzeczy.
Co prowadzi nas do fabuły, która wydawała mi się trochę pretekstowa. Postacie przechodzą swoją drogę od punktu A do B, a w międzyczasie dzieją się rzeczy, bo trzeba je jakoś zając. Co w sumie brzmi jak fabuła większości książek i muszę przyznać, że oprócz innej książki Marty Kisiel ostatnio czytałam tylko romanse, gdzie fabuła inna niż rozwijanie relacji jest i ma być tylko pretekstem, więc mogę mieć tutaj trochę zaburzony obraz, jak to ma wyglądać. „Płacz” jednak opiera się trochę na traumach i bardzo żałuję, jak pisałam wcześniej, że nie było tego więcej. Po prostu za mało, za krótko o niektórych postaciach, co może nie odbiło się na ich wątkach, bo nadal wiele z nich jest w porządku, ale bardziej by to wybrzmiało, gdyby było tych kilka scen, interakcji, dialogów więcej. Bo wydawało mi się jakby tych bohaterów (albo o tych bohaterach) było bardzo mało. Ale może to też wina tego, że uwielbiam książki ałtorki i mogłabym je czytać bez końca, szczególnie kiedy są tak wciągające, jak „Toń” i „Płacz”.
Muszę jeszcze dodać jeden mały przytyk nie do treści a do tej pięknej okładki: czemu tytuł i nazwisko nie są na środku, tylko jakoś dziwnie z boku?! W „Toń” to pasowało, bo okładka była powiedzmy przedzielona na pół, ale tutaj gdzie twarz znajduje się pośrodku, wygląda to tak źle, że psuje mi to podziwianie ilustracji. Pewnie większość osób nawet nie zwróci na to uwagi, ale mi to tak przeszkadza, że musiałam to z siebie wyrzucić no. Ale tak poza tym to okładka, jak zawsze świetna.
Przyznam, że po skończeniu lektury prawie był prawdziwy Płacz, bo książka pozostawiła mnie w bardzo słodko-gorzkim nastroju. Chociaż chyba lepsze będzie stwierdzenie, że w satysfakcjonująco-gorzkim, bo chociaż na koniec, świat się nie kończy, to było to zadziwiająco melancholijne zakończenie. Które, mimo że rozczarowało mnie tym, jak niektóre wątki się potoczyły to wybrane przez autorkę rozwiązanie, jest mimo wszystko satysfakcjonujące a jedno z nich szczególnie. „Toń” nadal pozostaje moją ulubioną powieścią Marty Kisiel i za nią znajdą się jeszcze ze dwie które w moim prywatnym rankingu znajdują się wyżej niż „Płacz”, nie zmienia to jednak faktu, że nadal czytało się to świetnie i szybko i jeśli choć trochę podobały wam się poprzednie tomy, to warto po ten najnowszy sięgnąć.
Co prowadzi nas do fabuły, która wydawała mi się trochę pretekstowa. Postacie przechodzą swoją drogę od punktu A do B, a w międzyczasie dzieją się rzeczy, bo trzeba je jakoś zając. Co w sumie brzmi jak fabuła większości książek i muszę przyznać, że oprócz innej książki Marty Kisiel ostatnio czytałam tylko romanse, gdzie fabuła inna niż rozwijanie relacji jest i ma być tylko pretekstem, więc mogę mieć tutaj trochę zaburzony obraz, jak to ma wyglądać. „Płacz” jednak opiera się trochę na traumach i bardzo żałuję, jak pisałam wcześniej, że nie było tego więcej. Po prostu za mało, za krótko o niektórych postaciach, co może nie odbiło się na ich wątkach, bo nadal wiele z nich jest w porządku, ale bardziej by to wybrzmiało, gdyby było tych kilka scen, interakcji, dialogów więcej. Bo wydawało mi się jakby tych bohaterów (albo o tych bohaterach) było bardzo mało. Ale może to też wina tego, że uwielbiam książki ałtorki i mogłabym je czytać bez końca, szczególnie kiedy są tak wciągające, jak „Toń” i „Płacz”.
Muszę jeszcze dodać jeden mały przytyk nie do treści a do tej pięknej okładki: czemu tytuł i nazwisko nie są na środku, tylko jakoś dziwnie z boku?! W „Toń” to pasowało, bo okładka była powiedzmy przedzielona na pół, ale tutaj gdzie twarz znajduje się pośrodku, wygląda to tak źle, że psuje mi to podziwianie ilustracji. Pewnie większość osób nawet nie zwróci na to uwagi, ale mi to tak przeszkadza, że musiałam to z siebie wyrzucić no. Ale tak poza tym to okładka, jak zawsze świetna.
Przyznam, że po skończeniu lektury prawie był prawdziwy Płacz, bo książka pozostawiła mnie w bardzo słodko-gorzkim nastroju. Chociaż chyba lepsze będzie stwierdzenie, że w satysfakcjonująco-gorzkim, bo chociaż na koniec, świat się nie kończy, to było to zadziwiająco melancholijne zakończenie. Które, mimo że rozczarowało mnie tym, jak niektóre wątki się potoczyły to wybrane przez autorkę rozwiązanie, jest mimo wszystko satysfakcjonujące a jedno z nich szczególnie. „Toń” nadal pozostaje moją ulubioną powieścią Marty Kisiel i za nią znajdą się jeszcze ze dwie które w moim prywatnym rankingu znajdują się wyżej niż „Płacz”, nie zmienia to jednak faktu, że nadal czytało się to świetnie i szybko i jeśli choć trochę podobały wam się poprzednie tomy, to warto po ten najnowszy sięgnąć.
Komentarze
Prześlij komentarz