Tamte dni, tamte noce (Call me by your name) | André Aciman
„Tamte dni, tamte noce” („Call Me by Your Name”) to historia nagłego i intensywnego romansu między dorastającym chłopcem a gościem jego rodziców w letnim domu we Włoszech. Obaj są zaskoczeni wzajemnym zauroczeniem i początkowo każdy z nich udaje obojętność. Ale w miarę jak mijają kolejne niespokojne letnie tygodnie, ujawniają się ukryte emocje: obsesja i strach, fascynacja i pożądanie, a ich namiętność przybiera na sile. Niespełna sześciotygodniowy romans jest doświadczeniem, które naznacza ich na całe życie. Na Rivierze i podczas namiętnego wieczoru w Rzymie odkrywają coś, czego boją się już nigdy nie znaleźć: totalną bliskość. (opis wydawcy)
Pisząc ten post czuję się jakbym powróciła z martwych ;)
Przez ostatnie trzy tygodnie uczelnie zajęła cały mój wolny czas, ale na szczęście sesja już się dla mnie skończyła i przez następne kilka tygodni mogę w spokoju nadrobić styczniowe zaległości ;) Ale przejdźmy do rzeczy ;)
Zakup „Tamtych dni, tamtych nocy” był decyzją bardzo spontaniczną, podjętą, kiedy po ostatnim egzaminie czekając na pociąg, wstąpiłam do księgarni. Chciałam się wybrać na film na podstawie tej powieści i kiedy zobaczyłam ją na półce, poczułam silną potrzebę, żeby jak najszybciej po nią sięgnąć. Takie uczucie zdarza mi się od czasu do czasu i chociaż czasami prowadzi do rozczarowania, postanowiłam w tym przypadku zaryzykować.
Czytanie tej książki zajęło mi całą podróż, udało mi się ją skończyć tego samego dnia.
I jestem teraz w sytuacji, w której mam ochotę przeczytać ją jeszcze raz, i kolejny raz, i jednocześnie żałuję, że po nią sięgnęłam. „Tamte dni, tamte noce” idealnie wpasowała się w moje gusta, i tym samym sposobem jej przesłanie bardzo mnie dotknęło, przygnębiło, ale w tym samym czasie jest ono dla mnie motywujące i w pewnym stopniu pocieszające?.
Dawno żadna książka nie wpłynęła na mnie w taki sposób. Bo czym innym jest przeczytanie świetnej powieści fantasy, którą uwielbiasz całym swoim sercem i masz ochotę mówić o niej całemu światu (uwielbiam takie przypadki), a czy innym jest sytuacja, w której pod wpływem lektury zaczynasz się zastanawiać nad tym, co musisz w swoim życiu zmienić.
Może nie byłabym pod takim wrażeniem powieści André Acimana, gdybym przez ostatnie kilka miesięcy nie spędziła godzin, myśląc nad sprawami, które ta książka porusza (nie mam na myśli tutaj samego romansu, ale np. bycie szczerym ze samym sobą, strach).
Może nie wpłynęłaby ona na mnie aż tak bardzo, gdybym nie była od kilku tygodni na spowodowanym sesją głodzie książkowym.
Może nie podeszłabym do niej tak emocjonalnie, gdybym była na innym etapie swojego życia.
Jednak biorąc wszystkie te czynniki razem, jest coś takiego w tej książce, co nie pozwala mi przestać o niej myśleć.
A może jest to zasługa autora, który ma wyjątkowy talent do prowadzenia bardzo przykuwającej uwagę, płynnej, pełnej wszelakich emocji narracji pierwszoosobowej, która nie pozwoliła mi ani na moment oderwać się od czytania. Niektóre sceny są co prawda dość wulgarne, obsceniczne, ale nie dbam o to. Biorąc pod uwagę całość powieści, wydaje mi się, że pasują one do tego, co autor chciał pokazać.
Nienawidzę zakończenia tej książki, chociaż wiem, że bez niego to nie byłoby to samo.
Jedyna rzecz, która trochę mnie uwiera to polski tytuł. Nawet nie jest tak, że mi on przeszkadza, bo „Tamte dni, tamte noce” nawet pasuje do treści, po prostu po przeczytaniu całości „Call me by your name” wydaje się jedynym słusznym wyborem i ma w sobie taki ładunek emocjonalny, że aż szkoda, że nie został on przeniesiony do polskiego tytułu.
Jak na razie nie mogę się otrząsnąć po lekturze „Tamtych dni, tamtych nocy". Mam ochotę umieścić tę powieść wśród moich ulubionych i jednocześnie schować ją gdzieś w tyle, żebym nie musiała na nią patrzeć. Jestem trochę emocjonalnym wrakiem, który nie wie co ze sobą zrobić, ale wiem, że „Call me by your name” jest powieścią, o której jeszcze długo będę myślała i która już chyba na zawsze pozostanie mi w pamięci. Jest to jedna z najmocniejszych pozycji czytelniczych w tym roku, bo wątpię, żeby udało mi się w najbliższych miesiącach przeczytać wiele książek, które w taki sposób na mnie wpłyną.
Pisząc ten post czuję się jakbym powróciła z martwych ;)
Przez ostatnie trzy tygodnie uczelnie zajęła cały mój wolny czas, ale na szczęście sesja już się dla mnie skończyła i przez następne kilka tygodni mogę w spokoju nadrobić styczniowe zaległości ;) Ale przejdźmy do rzeczy ;)
Zakup „Tamtych dni, tamtych nocy” był decyzją bardzo spontaniczną, podjętą, kiedy po ostatnim egzaminie czekając na pociąg, wstąpiłam do księgarni. Chciałam się wybrać na film na podstawie tej powieści i kiedy zobaczyłam ją na półce, poczułam silną potrzebę, żeby jak najszybciej po nią sięgnąć. Takie uczucie zdarza mi się od czasu do czasu i chociaż czasami prowadzi do rozczarowania, postanowiłam w tym przypadku zaryzykować.
Czytanie tej książki zajęło mi całą podróż, udało mi się ją skończyć tego samego dnia.
I jestem teraz w sytuacji, w której mam ochotę przeczytać ją jeszcze raz, i kolejny raz, i jednocześnie żałuję, że po nią sięgnęłam. „Tamte dni, tamte noce” idealnie wpasowała się w moje gusta, i tym samym sposobem jej przesłanie bardzo mnie dotknęło, przygnębiło, ale w tym samym czasie jest ono dla mnie motywujące i w pewnym stopniu pocieszające?.
Dawno żadna książka nie wpłynęła na mnie w taki sposób. Bo czym innym jest przeczytanie świetnej powieści fantasy, którą uwielbiasz całym swoim sercem i masz ochotę mówić o niej całemu światu (uwielbiam takie przypadki), a czy innym jest sytuacja, w której pod wpływem lektury zaczynasz się zastanawiać nad tym, co musisz w swoim życiu zmienić.
Może nie byłabym pod takim wrażeniem powieści André Acimana, gdybym przez ostatnie kilka miesięcy nie spędziła godzin, myśląc nad sprawami, które ta książka porusza (nie mam na myśli tutaj samego romansu, ale np. bycie szczerym ze samym sobą, strach).
Może nie wpłynęłaby ona na mnie aż tak bardzo, gdybym nie była od kilku tygodni na spowodowanym sesją głodzie książkowym.
Może nie podeszłabym do niej tak emocjonalnie, gdybym była na innym etapie swojego życia.
Jednak biorąc wszystkie te czynniki razem, jest coś takiego w tej książce, co nie pozwala mi przestać o niej myśleć.
A może jest to zasługa autora, który ma wyjątkowy talent do prowadzenia bardzo przykuwającej uwagę, płynnej, pełnej wszelakich emocji narracji pierwszoosobowej, która nie pozwoliła mi ani na moment oderwać się od czytania. Niektóre sceny są co prawda dość wulgarne, obsceniczne, ale nie dbam o to. Biorąc pod uwagę całość powieści, wydaje mi się, że pasują one do tego, co autor chciał pokazać.
Nienawidzę zakończenia tej książki, chociaż wiem, że bez niego to nie byłoby to samo.
Jedyna rzecz, która trochę mnie uwiera to polski tytuł. Nawet nie jest tak, że mi on przeszkadza, bo „Tamte dni, tamte noce” nawet pasuje do treści, po prostu po przeczytaniu całości „Call me by your name” wydaje się jedynym słusznym wyborem i ma w sobie taki ładunek emocjonalny, że aż szkoda, że nie został on przeniesiony do polskiego tytułu.
Jak na razie nie mogę się otrząsnąć po lekturze „Tamtych dni, tamtych nocy". Mam ochotę umieścić tę powieść wśród moich ulubionych i jednocześnie schować ją gdzieś w tyle, żebym nie musiała na nią patrzeć. Jestem trochę emocjonalnym wrakiem, który nie wie co ze sobą zrobić, ale wiem, że „Call me by your name” jest powieścią, o której jeszcze długo będę myślała i która już chyba na zawsze pozostanie mi w pamięci. Jest to jedna z najmocniejszych pozycji czytelniczych w tym roku, bo wątpię, żeby udało mi się w najbliższych miesiącach przeczytać wiele książek, które w taki sposób na mnie wpłyną.
Dużo czytałam na temat tej książki i mam nadzieję, że szybko wpadnie w moje ręcę, ponieważ nie potrafię się już doczekać, żeby ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
https://nacpana-ksiazkami.blogspot.de/
Przeczytaj jak najszybciej, mimo kryzysu emocjonalnego po, naprawdę warto ;)
UsuńMogłabym podpisać się pod Twoją recenzją obiema rekami. Dosłownie wczoraj skończyłam czytać ta książkę i od razu napisałam recenzje na jutro bo nie wiem czy później byłabym w stanie napisać o tej książce cokolwiek. Ten styl, ten język... ta historia <3 Ja jestem totalnie zauroczona chociaż gdzieś z tyłu głowy siedzi jakiś niepokój. Strasznie to trudne do opisania.
OdpowiedzUsuńDobrze jest wiedzieć że nie tylko na mnie ta ksiażka tak wpłynęła ;)
UsuńMiałam tak samo, musiałam jak najszybciej o niej napisać, bo im dłużej czekałam tym trudniej było mi zebrać myśli (nawet jeśli trwało to 1 dzień).
Domyślam się, że masa osób będzie bardzo tą książką rozczarowana i zniesmaczona... ale co zrobić, każdy lubi co innego. Trzeba będzie jej walecznie bronic! ;)
UsuńJestem gotowa ją bronić do końca ;)
UsuńBardzo ciekawa analiza. Pozdrawiam Paweł z http://melancholiacodziennosci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki, które robią z ludzi "emocjonalne" wraki. Wiadomo wtedy, że jest dobrze napisana.
OdpowiedzUsuńW takim razie koniecznie przeczytaj Tamte dni, tamte noce, bo to co ta książka robi z człowiekiem jest ciężkie do opisania ;)
UsuńKsiążki wpływają na nas emocjonalnie m.in. właśnie dlatego, że czytamy je w odpowiednim momencie życia! Tak miało być, że myśląc o takich a nie innych tematach podskórnie poczułaś potrzebę znalezienia opowieści, która by je poruszała, i cieszy mnie bardzo, że "Call me by your name" taką właśnie książką się okazała. Ja cały czas mam ją przed sobą, ale na pewno po nią sięgnę przed oglądnięciem filmu. Ciekawe, czy poruszy mnie równie mocno jak Ciebie.
OdpowiedzUsuńMnie też bardzo cieszy, że "Call me by your name" okazała się tak poruszająca, tego mi było trzeba.
UsuńJestem ciekawa twoich wrażeń, mam nadzieję, że nie rozczarujesz się lekturą ;)