Star Wars: Ostatni Jedi. Edycja rozszerzona | Jason Fry


Po „Ostatniego Jedi” sięgnęłam z dużym opóźnieniem, patrząc na to, jak kiedyś czekałam na jego premierę, ba! nawet zastanawiałam się nad sprowadzeniem sobie wersji po angielsku. Było to też moje pierwsze spotkanie z adaptacją filmu na powieść i jak na razie będzie ostatnie. Albowiem okazało się, że tak jak większość ekranizacji jest dla mnie gorsza od pierwowzoru, tak forma książkowa uwielbianego filmu też pozostawia wiele do życzenia. Nie uważam, żeby była to zła powieść, jest w porządku, po prostu nie dorasta oryginałowi do pięt.

Żeby nie było tak negatywnie oto kilka miłych słów na temat „Ostatniego Jedi". Najlepiej wypadły sceny dodatkowe, czyli te, które nie znalazły się w filmie. Jest to jeden z dwóch powodów, dla którego sięgnęłam po tę powieść i choć nie jest ich jakoś dużo to każda z nich byłą na tyle ciekawa, żebym nie żałowała do końca, że tę książkę przeczytałam.

Największą wadą „Ostatniego Jedi” okazało się coś, na co chyba powinnam być przygotowana, biorąc pod uwagę, że jest to adaptacja filmu. A chodzi mu tutaj o rozbieżność między fabułą oryginału a tym, co zostało opisane w powieści. Nie są to może jakieś duże zmiany, przyznam, że niektóre z nich były nawet miłe i chciałabym, żeby w taki sposób zostały przedstawione w filmie, ale jakoś sam fakt, że różnice te występowały, jakoś mi zgrzytał. Nie pomaga tutaj nawet fakt, że wiem przecież, jak takie książki powstają, scenariusz jest modyfikowany itp. Po prostu, ja wiem, chyba mój mozg nie umie sobie tego oddzielić.
Muszę też przyznać, że niestety momentami wiało nudą. Aż miałam ochotę czasami ominąć kilka/kilkanaście stron, żeby dojść do jakiegoś ciekawszego fragmentu.

A więc czy warto? Osobiście już po lekturze trochę żałuję, że nie przeczytałam po prostu tych kilku interesujących mnie scen i nie dałam sobie spokoju z resztą. Ale może to wynika z mojego nowego podejścia do czytania, a mianowicie niemarnowania tego niewielkiego czasu, który mam na czytanie na coś, co mnie nudzi lub nie interesuje ;)

Komentarze

  1. Ostatni Jedi, to rak nawet w wersji filmowej. Masakra i czysta jatka, to i książka nie mogła uratować tego gniota ;].
    Z książkowych adaptacji filmu bardzo dobry jest "Ostatni smok", Charlesa Edwarda Pogue. Pogłębia już i tak bardzo dobry film.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty