Róża i Cierń | Michael J. Sullivan

Dwóch złodziei chce poznać odpowiedzi. Narodziny Riyrii… Przez ponad rok Royce Melborn próbował zapomnieć o Gwen DeLancy, kobiecie, która uratował życie jemu i jego towarzyszowi Hadrianowi Blackwaterowi. Nie mogąc o przestać o niej myśleć, Royce wraca do Medfordu z Hadrianem, ale tym razem spotykają się z zupełnie innym powitaniem – Gwen nie chce ich widzieć. Ciężko pobita przez potężnego arystokratę podejrzewa, że Royce nie zważając na wszelkie niebezpieczeństwa postanowi się zemścić. Odprawiając złodziei ma nadzieję ich ochronić. Nie zdaje sobie jednak sprawy, do czego zdolna jest ta dwójka. Wkrótce się dowie. 
(opis wydawcy)



Za „Różę i Cierń”, drugi tom Kronik Riyrii (ha! w końcu zapamiętałam jak to poprawnie zapisać, choć wymowa to nadal wielka niewiadoma ;), zabrałam się od razu po skończeniu części pierwszej gotowa na kolejną dawkę, może niezbyt oryginalnej, ale jednak bardzo przyjemnej i wciągającej serii. Czy dostałam tego, czego oczekiwałam? Niestety nie do końca i przez to muszę sobie dzisiaj trochę ponarzekać/poprzyczepiać się, ale jednocześnie zniknęło mi to uczucie z tyłu głowy mówiące, że jednak coś mi nie do końca w tej powieści pasuje, gdyż wiem już dokładnie, co to jest.

Żeby jednak nie było tak całkowicie negatywnie, bo jednak ta książka mi się koniec końców podobała, mały spis jej aspektów, które dla mnie wyszły całkiem nieźle i dla których mimo wszystko będę całą serię kontynuować:
-dwójka głównych bohaterów, ich relacja oraz, co wyszło jak dla mnie najlepiej, to jak dobrze zestawione są ich bardzo odmienne charaktery
-powieść bardzo wciąga, przez co szybko i przyjemnie się ją czyta,
-polubiłam bohaterów, więc nadal bardzo mnie ciekawi jak to się wszystko dalej potoczy.
Może nie jest tego dużo, bo pewnie też o czymś zapomniałam, ale jednak na tę chwilę tyle mi całkowicie wystarczy, żeby się książką cieszyć w takim stopniu, że nawet te wszystkie problemy, które z nią mam nie ostudziły jakoś bardzo mojego entuzjazmu wobec tej serii.

Jednakże.

Chyba moja radość z wyrwania się z zastoju czytelniczego opadła i przez to czytając drugi tom, zwróciłam większą uwagę na rzeczy, które mi w nim nie pasowały niż na te, które wypadły przyzwoicie. A oto one w przypadkowej kolejności:
Po przeczytaniu opisu całej serii wydawało mi się, że ma ona, a przynajmniej jej początkowe tomy, opowiadać historię tego, jak Hadrian i Royce się poznali i co doprowadziło do tego, że zaczęli ze sobą współpracować. I owszem ich pierwsze spotkanie i pierwszy skok zostały przedstawione w tomie pierwszym, i nawet pojawiła się tam scena, w której przestali się nawzajem nienawidzić, jednak nie było nic o tym, jak się ich współpraca dalej rozwija, a drugi tom zaczyna się od rocznego przeskoku czasu, po którym widzimy już, że są drużyną. Więc jak dla mnie brakuje tutaj kilku dodatkowych rozdziałów lub jakiejś części pośredniej, która by o tym wspomniała, jakoś ten wątek bardziej rozwinęła.
Dodatkowo w tej części w ogóle tych głównych bohaterów trochę brakuje, a akcja skupia się bardziej wokół postaci, które dopiero poznajemy. Nie wiem nawet, czy powinnam się tego czepiać, bo jednak ta seria miała się skupiać na przedstawianiu historii sprzed Odkryć Riyrii(które nadal są przede mną), ale jakoś nabrałam, być może błędnego wrażenia, że tych głównych bohaterów powinno być tam odrobinę więcej.
Jestem czytelnikiem, któremu wiele tropów i schematów łatwo sprzedać, jeśli tylko są jakoś fajnie ograne, wykorzystane w jakiś ciekawy sposób, dobrze wplecione w fabułę itp. Lecz czytając tę część, jeden ciągle pojawiający schemat zaczął mnie trochę irytować. A mianowicie, traktowanie kobiecych bohaterek w tym tomie pozostawia wiele do życzenia. Pojawiają się one w „Róży i Cierniu” tylko po to, aby ich śmierć lub wyrządzona im krzywda była motywacja dla bohatera, lub popchnęła fabule do przodu. Co ciekawe w poprzedniej części podobny motyw pojawił się tym razem z postacią męską w roli rekwizytu fabularnego, ale tam, spoiler dla tych, którzy czytają recenzje 2 tomu bez znajomości pierwszego ;), na koniec okazuje się, że ta postać jednak żyje i ma, jak się domyślam, jeszcze większa role w Odkryciach Riyrii. 
Ogólnie to okazało się, że sposób i pomysły na pisanie postaci kobiecych przez autora nie do końca przypadają mi do gustu, w czym jeszcze bardziej utwierdził mnie tom trzeci, ale o tym może napisze, gdy zabiorę się za jego recenzję.
O, i autor nie za bardzo umie w zwroty akcji, ale o tym tez się będę rozwlekać dopiero przy okazji trzeciego tomu.

Mimo że „Róża i Cierń” nie porwała mnie aż tak bardzo, jak poprzedni tom, to jednak, powtórzę się, jestem nadal ciekawa, jak potoczą się losy tych bohaterów. Nie jest to najgenialniejsza z książek fantasy, jakie czytałam ani też najbardziej oryginalna, ale jednak jest w niej coś takiego, że nie mogłam się oderwać od serii i nawet się nie obejrzałam, a już kończyłam kolejny tom. Albo to sprawka mojego dość długiego odwyku od książek i po prostu teraz pochłaniam wszystko jak leci, nie zważając na poziom ;).

PS. Czy tylko ja mam wrażenie, że na okładkach do 2 i 3 tomu, zamiast dwóch różnych postaci występuje dwa razy ta sama? Bo jak dla mnie to wyglądają one identycznie, a z opisu bohaterów wynika, że jednak sporo się od siebie różnią i mimo zachwytu nad tym wydaniem to mnie to trochę irytuje.

Komentarze

  1. Omg, Ty wiesz, że chyba masz rację co do okładek? To wygląda tak, jakby wkleili te same postaci, tylko raz dali je z prawej, a raz z lewej strony ^^;;;;

    No i właśnie dlatego nie kontynuowałam swojej przygody ze złodziejaszkami. Nie polubiłam ich na tyle, żeby zależało mi na ich losie, a cała reszta zbytnio mnie denerwowała. Plus mam bardzo małą tolerancję, jeśli chodzi o ten sposób prowadzenia postaci kobiecych><

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę już teraz zbyt długo patrzeć na te okładki bo te zdublowane postacie zaczęły mnie niezmiernie irytować ;)
      Ja nadal daję tej serii szanse, ale jak zacznie mnie bardziej irytować to chyba rzucę ją w cholerę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty