Artemis (czyli największe książkowe rozczarowanie 2017 roku) | Andy Weir
Dwudziestokilkuletnia Jazz marzy o życiu pełnym przygód i dostatków, ale musi pogodzić się z rzeczywistością małego prowincjonalnego miasteczka. Nawet bardzo prowincjonalnego, bo na Księżycu. Dobrze żyje się tam właściwie tylko turystom i ekscentrycznym miliarderom, a tak się składa, że Jazz nie należy do żadnej z tych kategorii. Ma nudną, nisko płatną pracę i sporo długów do spłacenia, nic więc dziwnego, że dorabia drobnym przemytem. Nic dziwnego, że kiedy pojawia się okazja zarobienia naprawdę wielkich pieniędzy, nie waha się ani chwili. Tym, że misterny plan oznacza konieczność wejścia na ścieżkę przestępstwa, nie przejmuje się ani przez chwilę. Prawdziwe problemy pojawiają się wtedy, kiedy okazuje się, że plan ma drugie i trzecie dno oraz że Jazz dała się wplątać w gigantyczną aferę o potencjalnie katastrofalnych konsekwencjach.
(opis wydawcy)
Jest 27 grudnia i myślę, że mogę bez przeszkód napisać, że „Artemis” Andy'ego Weira okazała się moim największym książkowym rozczarowaniem 2017 roku. Nie sądzę, żebym zdążyła jeszcze przeczytać coś, co zostawi mnie z większym poczuciem zmarnowania potencjału, a żaden autor nie zdąży już mnie aż tak zawieść.
Jak dla mnie „Artemis” ma aż dwa pozytywne aspekty.
Pierwszym z nich jest różnorodność postaci (pod względem płci, wyznania, pochodzenia itp.). Drugim jest pomysł na fabułę i miejsce akcji, który muszę przyznać, był dość ciekawy. Co prawda autor nie wykorzystał drzemiącego w nim potencjału, ale doceniam to, że pomysł był.
Kiedy kilka lat temu przeczytałam „Marsjanina”, byłam nim zachwycona. Wszystko mi się w tej powieści podobało: główny bohater, styl autora i co za tym idzie narracja, te wszystkie naukowe wstawki, humor. Dlatego jest mi bardzo smutno, gdy muszę napisać, że wszystkie te aspekty, które mnie tak zachwyciły w Marsjaninie, w „Artemis” w ogóle nie działały. I może nie powinnam tak bardzo porównywać tej powieści do debiutu autora, ale samo się to narzuca. A więc po kolei:
Główna bohaterka, Jazz.
Ojej.
Lubię, kiedy bohaterowie książek, które czytam, nie są czarno biało. Naprawdę lubię. Dlatego tak uwielbiam np. Niecnych Dżentelmenów Scotta Lyncha. Ale o jejku jaka ta postać była irytująca. Tutaj muszę ostrzec o małych spojlerach, dla tych, dla których typ postaci i jej charakter mogą być spoilerem. Muszę po prostu napisać o niektórych aspektach Jazz, żeby dobrze oddać to, jak bardzo jest ona irytująca. Po pierwsze niczego się nie uczy. Nie wyciąga żadnych wniosków. Nic a nic. Do tego wszystko uchodzi jej na sucho. Nie ponosi żadnych poważniejszych konsekwencji. A fabuła mi świadkiem-powinna. Wydaje mi się, że autor chciał, żeby była to postać zadziorna, zuchwała i pyskata, ale w taki sposób, żeby dało się ją łatwo polubić. I cóż, pojawiają się momenty, w których tak jest, ale jednak przeważają te, w których to kompletnie nie wyszło. Inni bohaterowie niestety też wypadli dość nijako a ich relacje z Jazz często wydawały mi się dość dziwne i niedopracowane.
Opisy naukowe tym razem nudziły. Po prostu. Nie wiem, dlaczego w Marsjaninie to zadziałało a tutaj nie. Może po prostu było ich za dużo, a może byłam tak znudzona tym, co się dzieje, że były one gwoździem do trumny mojej chęci przeczytania tej książki.
Humor. Tym razem coś nie zadziałało. Nawet jeżeli pojawiły sie dobre dowcipy to zniknęły one pod warstwą nieśmiesznych i nietrafionych żartów.
Wszystkie te wady, o których pisałam, spowodowały, że „Artemis” czytało mi sie bardzo źle i niechętnie. Fabuła mnie kompletnie nie wciągnęła pewnie dlatego, że od pewnego momentu, zamiast kibicować Jazz, miałam ochotę ją ukatrupić, żeby tylko książka skończyła się szybciej.
„Artemis” była powieścią, na którą bardzo czekałam i co do której miałam bardzo wysokie oczekiwania, pewnie dlatego zawód nią jest jeszcze większy niż gdyby była to książka, po którą sięgnęłam przypadkowo. Nie jest to może książka zła, jest tylko bardzo nijaka, szczególnie jeśli porówna się ją z „Marsjaninem". Nie skreślam Andy'ego Weira całkowicie z listy autorów, których książki będę czytać, ale stracił on u mnie kredyt zaufania i jeśli następna jego książka (o ile wyjdzie) okaże się tak samo słaba, to będę się musiała bardzo zastanowić nad tym, czy „Marsjanin" nie był tylko szczęśliwym jednorazowym sukcesem.
Na pewno zawód tym większy, skoro miałaś tak duże oczekiwania. Szkoda. Ja autora jeszcze nie znam, myślałam żeby zacząć od tej książki ale po pierwszych recenzjach stwierdziłam że nie warto i kiedyś przeczytam Marsjanina. Może potem dla porównania Artemis. Widocznie autor ugiął się pod presją popularności za swój debiut i nie podołał w przypadku drugiej swojej książki. :)
OdpowiedzUsuńŚmiało czytaj Marsjanina, naprawdę warto ;) Ale czytanie Artemis będę odradzała każdemu ;)
UsuńTwoja opinia jest już kolejną, która ostrzega mnie przed tą książką. Marsjanina czytało mi się bardzo dobrze, podobał mi się humor w niej zawarty, dlatego szkoda, że autor zapomniał najwidoczniej, jak być zabawnym. No cóż, po Artemisa sięgnę chyba tylko po to, żeby mieć prawo do krytykowania;)
OdpowiedzUsuńGdyby zapomniał tylko o tym jak być zabawnym to nie byłoby jeszcze tak źle ;)
Usuń