Statek umarłych | Rick Riordan

Magnus Chase, niegdyś bezdomny nastolatek, jest rezydentem hotelu Walhalla i jednym z wojowników Odyna. Jako syn Frejra, boga lata, płodności i zdrowia, Magnus nie ma wrodzonych skłonności do walki. Ma za to silnych i wiernych przyjaciół, między innymi elfa Hearthstone'a, krasnoluda Blitzena i walkirię Samirę, z którymi dokonał wielkich czynów – pokonali razem Wilka Fenrira i odebrali olbrzymom młot Thora, Mjöllnir. Teraz przed Magnusem najtrudniejsza próba.

Loki uwolnił sie z więzów. Z pomocą zastępów olbrzymów i zombi przygotowuje Naglfar, Statek Umarłych, do wyprawy przeciwko bogom Asgardu, która rozpocznie ostateczną bitwę, Ragnarök. Tylko Magnus i jego przyjaciele mogą powstrzymać Lokiego, ale najpierw muszą przepłynąć oceany Midgardu, Jötunheimu i Niflheimu i dotrzeć do Naglfara, zanim będzie gotowy wyruszyć w rejs. Po drodze spotkają zagniewane bóstwa morskie, nieprzyjaznych olbrzymów i złośliwego, ziejącego ogniem smoka. Ale największym wyzwaniem dla Magnusa okażą się jego własne demony. Czy ma w sobie to, czego potrzeba, by przechytrzyć podstępnego boga oszusta? (opis wydawcy)


Od wielu lat jestem wielką fanką twórczości Ricka Riordana i dlatego zawsze staram się czytać jego książki, jak najszybciej się da. Nie inaczej było ze „Statkiem umarłych”, czyli ostatnią częścią serii o przygodach Magnusa Chase'a, związaną tym razem z mitologią nordycką.

Jak zawsze w książkach Riordana dużą zaletą jest styl autora. Jeżeli ktoś kiedykolwiek przeczytał jakiekolwiek jego dzieło, wie, o czym mówię. Prosty język, dużo humoru, oraz pierwszoosobowa narracja Magnusa, sprawdzają się jak zawsze doskonale. Bardzo doceniam również to, że z każdą swoją serią autor tworzy coraz bardziej różnorodnych (np. pod względem wyznania czy płci) bohaterów. Jest dzięki temu w tych książkach, w szczególności w serii o Magnusie, nacisk na to, aby być tolerancyjnym oraz empatycznym, co według mnie jest bardzo ważne, szczególnie że są to książki skierowane głównie do dzieci. 
W książce pojawia się oczywiście wątek romansowy, który na szczęście, nie jest nachalny ani pozbawiony sensu i wciśnięty na siłę jak to się na pewnym etapie twórczości autorowi zdarzało dość nagminnie. Do tego jest dość nietypowy, co oczywiście jest dla mnie zaletą, a nie wadą. Jak zawsze jak tylko widzę w powieści Riordana nawiązanie do jego innych dzieł, jestem zachwycona. Jest to teraz takie małe Riordanoversum ;).

Z powodu całej mojej miłości do twórczości autora, nie potrafię nie zwracać uwagi na wady jego dzieł, które tak jak większość rzeczy nie są ich pozbawione. Nie są to problemy, które by mi jakość specjalnie psuły czytanie, ale myślę, że warto i trzeba o nich wspomnieć. 
Miałam wrażenie, że punkt kulminacyjny książki oraz całej trylogii był dość słaby. Wynikało to z dwóch rzeczy. Po pierwsze z długości książki. „Statek umarłych” był zdecydowanie za krótki, przez co miałam wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Przydałoby się kilkadziesiąt dodatkowych stron, które mogłyby być przeznaczone na zbudowanie większego napięcia. Drugą rzeczą, która według mnie była powodem rozczarowującego punktu kulminacyjnego, jest to, że tak naprawdę nie wyróżniał się on specjalnie na tle wcześniejszych przygód bohaterów. Był po prostu kolejnym starciem, jakich wcześniej było kilkanaście/kilkadziesiąt i nie byłam do końca przekonana, dlaczego właśnie ono miałoby coś zmienić.

„Statek umarłych” jest całkiem dobrym zakończeniem kolejnej serii Ricka Riordana. I chociaż samej serii pod wieloma względami daleko do moim zdaniem genialnego Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich, to nadal jest ona warta uwagi, ponieważ zawiera kilka ciekawych elementów, które dotychczas w twórczości autora się nie pojawiły. 

Komentarze

  1. Nie czytałam żadnego Riordana (tak, wiem, shame on me), ale wiem, jak wiele osób uwielbia jego cykle. I choć boję się, że jestem już za stara, żeby wciągnęły mnie przygody Percy'ego, Apolla i Magnusa tak, jak mogłoby być, gdybym zaczęła je czytać jako nastolatka, czuję, że kiedyś w końcu się skuszę i przekonam na własne oczy, o co z tym Riordanem chodzi:)

    Pozdrawiam,
    Ania z https://ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że niezależnie od wieku warto sięgnąć po książki Riordana i przekonać się czy warto, tylko trzeba pamiętać, że są to książki dla dzieci i np.humor czasami może wydawać się dość dziecinny ;) Ale te książki mają tyle innych zalet, że zdecydowanie przyćmiewają one jej wady. Jakbyś się kiedyś skusiła, to polecam zacząć od początku czyli od Złodzieja pioruna :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty