Mroczny tron Django Wexler

Każdy potrafi uknuć spisek albo wystrzelić kulę z zasadzki. W świecie muszkietów i magii jednak potrzeba czegoś więcej, by zasiąść na tronie.

Raesinia, córka umierającego króla Vordanu, ma po nim legalnie przejąć władzę w królestwie. Diuk Orlanko, minister informacji i szef tajnej policji, zna jednak mroczny sekret, którego ujawnienie byłoby dla niej katastrofą. W walce z będącym na usługach ciemności przeciwnikiem Raesinię wspomagają niezwykli sojusznicy - Janus bet Vhalnich, bohater wojenny wracający ze zwycięskiej kampanii w Khandarze, oraz jego wierni zastępcy: kapitan Marcus d'Ivore i porucznik Winter Ihernglass. I oni muszą się odwołać do magii, by kraj ostatecznie nie pogrążył się w chaosie. To jednak nie koniec zaciętej rozgrywki...                                                               
(opis wydawcy)

Nie byłam do końca zachwycona „Tysiącem imion”, czyli pierwszą częścią Kampanii cienia. Nie była to książka idealna, ale pomimo wad miała w sobie coś takiego, co cały czas mnie przy niej trzymało i zmusiło mnie do sięgnięcie po jej kontynuację, czyli „Mroczny tron". I bardzo się z tego powodu cieszę, ponieważ książka okazała się lepsza, niż się spodziewałam.

Jedną z największych zalet tej części jest fakt, że autorowi udało naprawić jak dla mnie jedną z większych wad części pierwszej, czyli nierówno rozłożoną akcję. Przez całą książkę posuwała się on w równym tempie do przodu, brak było tak dużej powtarzalności oraz nudy, jaka pojawiała się w „Tysiącu imion”, w szczególności pierwszej połowie. Dzięki temu powieść czytało się o wiele przyjemniej i płynniej. Mogłam też bardziej skupić się na stylu autora, który nie odznacza się może czymś wyjątkowym, ale nie można odmówić Wexlerowi talentu do tworzenia dobrych opisów akcji oraz całkiem zgrabnych dialogów. Jeśli już przy akcji jestem, to muszę wspomnieć o fabule. Pomimo całkowitej zmiany otoczenia z pustynnego pola bitwy na dwór królewski/miasto a co za tym idzie postawieniu głównych postaci w całkiem nowej sytuacji, nadal czułam, że była to kontynuacja historii zaczętej w „Tysiącu Imion” tylko lepiej napisanej. Pojawiło się tez więcej magii i chociaż doceniam to, że wątek ten jest owiany tajemnicą i bardzo powoli się rozwija, to jednak nadal chciałabym go więcej. 


Nastąpiła mała zmiana w składzie głównych bohaterów. Do znanych z pierwszej części Winter oraz Marcusa dołączyła nowa postać, księżniczka Raesinia i muszę przyznać, że jest ona bardzo ciekawym dodatkiem. Dużym plusem postaci w teserii jest to, że nie są one pozbawione wad. A do tego inni bohaterowie nie mają problemów, żeby im te wady wytknąć. Byłam bardzo zadowolona, że pojawiło się więcej postaci kobiecych, do tego takich, które się od siebie różnią. Jeden z wątków, który w pierwszej części wydawał się bardzo dużym schematem i kliszą, poszedł w „Mrocznym Tronie” w bardzo ciekawym kierunku, który autor może łatwo zepsuć, więc mam nadzieję, że jakoś ciekawie go dalej poprowadzi. Szkoda tylko, że pojawiło się tak mało postaci drugoplanowych z pierwszej części. Co prawda nowi bohaterowie to w jakiś sposób wynagradzali, jednak brakowało mi podczas czytania tych kilku osób, które już zdążyłam polubić.

Po lekturze „Mrocznego tronu” wszystkie wątpliwości co do tego, czy powinnam kontynuować serię, które miałam po pierwszej części, zniknęły. Jestem zadowolona z tego, że już w drugiej części widać znaczną poprawę warsztatu pisarskiego Django Wexlera. Bardzo się cieszę na myśl, że przede mną jeszcze 3 trzy części serii Kampanii cienia, ponieważ zdążyłam się już przywiązać do bohaterów oraz do historii i jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko dalej się potoczy.

Komentarze

Popularne posty