Królestwo kanciarzy | Leigh Bardugo
Kaz Brekker i jego ekipa dopiero co przeprowadzili skok przekraczający najśmielsze wyobrażenia. Zamiast jednak dzielić sowite zyski, muszą walczyć o życie. Zostali wystawieni do wiatru i poważnie osłabieni; dokucza im brak funduszy, sprzymierzeńców i nadziei.
Na ulicach miasta trwa wojna. Wzajemna lojalność w obrębie ekipy – i tak już krucha i wątpliwa – zostaje wystawiona na ciężką próbę. Kaz i jego ludzie muszą się postarać, żeby znaleźć się po stronie zwycięzców. Bez względu na koszty.
(opis wydawcy)
Byłam miło zaskoczona i zadowolona z tego, jaką książką okazała się „Szóstka wron” Leigh Bardugo. Dlatego też zaraz po jej skończeniu sięgnęłam po cześć drugą, czyli „Królestwo kanciarzy". Z recenzji, które czytałam i opinii, które słyszałam, książka ta powinna być jeszcze lepsza i ciekawsza niż część pierwsza, dlatego też miałam co do niej wysokie oczekiwania. Jak się okazało, były one jednak zbyt wysokie, ponieważ lektura „Królestwo kanciarzy” była dla mnie rozczarowaniem. Z przykrością muszę stwierdzić, że powieść ta nie tylko nie przebiła jakością swojej poprzedniczka, ale nawet nie dorównała jej poziomem. Zacznę jednak od wymienienia tego, co w tej części się udało.
Tak samo, jak w pierwszej części styl autorki był bardzo przyjemny i sprawiał, że „Królestwo kanciarzy” czytało się bardzo lekko i szybko. Do tego dochodzi przepiękne wydanie, które sprawia, że duologia ta przepięknie prezentuje się razem na półce.
Podobało mi się to, jak minimalnie rozwinęły się niektóre postacie i relację między nimi. (niestety nie wszystkie) Najprzyjemniej śledziło mi się losy Niny, Jespera i Matthiasa, uważam, że ich watki zostały najciekawiej poprowadzone. Nadal bardzo podoba mi się fakt, że bohaterowie byli urozmaiceni pod wieloma względami, np. jeżeli chodzi o kolor skóry, czy seksualność. Dobrze, że autorka dba o takie szczegóły.
Chce na początku zaznaczyć tylko, że to, co teraz napisze, nie oznacza, że uważam „Królestwo kanciarzy” za złą książkę. Po prostu na tle pierwszej części wypada tylko poprawnie i bardzo nijako, przez co łatwiej było mi zauważyć jej wady, które być może umknęły mi podczas czytania „Szóstki wron". I mimo wszystkich tych wad nadal uważam, że jest to jedna z lepszych serii młodzieżowych, które wyszły w ostatnich latach i jeśli ktoś jest fanem tego gatunku, to koniecznie powinien po nie sięgnąć. Mając ten wstęp za sobą, czas wymienić wszystko, co mi w tej części przeszkadzało.
Niestety oprócz tych wad, o których pisałam przy okazji pierwszej części, pojawiło się kilka nowych. Coś w tej części poszło nie tak i mam kilka teorii co to mogło być. Największym zarzutem, jaki mam wobec tej pozycji jest to, że nijak nie zapada ona w pamięć. Kiedy zaczęłam pisać tę recenzję, minęły jakieś 2/3 tygodnie odkąd skończyłam „Królestwo kanciarzy” i uświadomiłam sobie, jak niewiele z tej lektury wyniosłam. Nawet kilka tygodni po przeczytaniu części pierwszej bez problemu mogę sobie przypomnieć co się dokładnie działo i jak cała sprawa została rozwiązana, niestety nie dotyczy to części drugiej. Pamiętam oczywiście ogólny zarys akcji to, jak potoczyły się losy poszczególnych bohaterów, jednak szczegóły całego głównego planu itp. nie zapadły mi w pamięć. I chociaż naprawdę nie chcę pisać tak negatywnie o tej książce, to tak mi ona zobojętniała, że teraz pamiętam tylko jej wady.
Cała historii straciła swój urok i stała się bardzo nijaka, przez co nie dostarczyła mi tych samych emocji co pierwsza część. Podczas czytania „Królestwa kanciarzy” czułam oczywiście jakieś emocje. Tylko dotyczyły one głównie relacji między postaciami, a nie tego całego przedsięwzięcia, które miało miejsce i te kilka tygodni po skończeniu lektury nie odczuwam już żadnych emocji związanych z tą książką.
Akcja była o wiele mniej ekscytująca niż w Szóstce wron. Może to wina złego jej rozłożenia lub braku zbudowania tak dużego napięcia, które było w pierwszej części. Co do naszej szóstki bohaterów to najbardziej kuleje według mnie postać chyba głównego bohatera, a przynajmniej głowy operacji, czyli Kaza. Jego przeszłość nie wywołała we mnie żadnych emocji być może przez to, że była to dość oklepana historia. Mam wrażenie, że ani Kaz, ani Inej nic się nie rozwinęli przez całą serię nawet w minimalnym stopniu tak jak inni bohaterowie. Ogólnie to uważam, że wszystkie postacie było miłe, ale dość oklepane. Okazały się dość płytkie i tylko zastanawiam się, czy zawsze takie były, czy stałe się takie dopiero w tej części niewykorzystując potencjału, który posiadały. Nadal podobało mi się to, w jaki sposób zostały pokazane relację między niektórymi z nich, nie zmienia to jednak faktu, że zaczęłam zauważać ich braki charakteru.
Zakończenie było jak dla mnie za bardzo przesłodzone. Uważam, że ta seria aż prosiła się o bardziej gorzki koniec, ale chyba to jak on wygląda, jest trochę zależny od gatunku książek młodzieżowych i niestety nie może być zbyt przygnębiający.
Z perspektywy czasu Królestwo kanciarzy okazało się dla mnie dużym rozczarowaniem. Książka wypada blado w porównaniu z „Szóstka wron”, jest dość mdła. Brak jej trochę własnego charakteru i czegoś oryginalnego co wyróżniłoby ją od innych tego typu powieści. Dodatkowo tak jak pierwsza część przypomina mi ona Niecnych dżentelmenów Scotta Lyncha, niestety tym razem nie jako młodzieżową wersję tejże serii, ale bardziej jako marną jej podróbkę. Miałam nadzieję na coś o wiele lepszego i ciekawszego niż to, co ostatecznie otrzymałam.
Na ulicach miasta trwa wojna. Wzajemna lojalność w obrębie ekipy – i tak już krucha i wątpliwa – zostaje wystawiona na ciężką próbę. Kaz i jego ludzie muszą się postarać, żeby znaleźć się po stronie zwycięzców. Bez względu na koszty.
(opis wydawcy)
Byłam miło zaskoczona i zadowolona z tego, jaką książką okazała się „Szóstka wron” Leigh Bardugo. Dlatego też zaraz po jej skończeniu sięgnęłam po cześć drugą, czyli „Królestwo kanciarzy". Z recenzji, które czytałam i opinii, które słyszałam, książka ta powinna być jeszcze lepsza i ciekawsza niż część pierwsza, dlatego też miałam co do niej wysokie oczekiwania. Jak się okazało, były one jednak zbyt wysokie, ponieważ lektura „Królestwo kanciarzy” była dla mnie rozczarowaniem. Z przykrością muszę stwierdzić, że powieść ta nie tylko nie przebiła jakością swojej poprzedniczka, ale nawet nie dorównała jej poziomem. Zacznę jednak od wymienienia tego, co w tej części się udało.
Tak samo, jak w pierwszej części styl autorki był bardzo przyjemny i sprawiał, że „Królestwo kanciarzy” czytało się bardzo lekko i szybko. Do tego dochodzi przepiękne wydanie, które sprawia, że duologia ta przepięknie prezentuje się razem na półce.
Podobało mi się to, jak minimalnie rozwinęły się niektóre postacie i relację między nimi. (niestety nie wszystkie) Najprzyjemniej śledziło mi się losy Niny, Jespera i Matthiasa, uważam, że ich watki zostały najciekawiej poprowadzone. Nadal bardzo podoba mi się fakt, że bohaterowie byli urozmaiceni pod wieloma względami, np. jeżeli chodzi o kolor skóry, czy seksualność. Dobrze, że autorka dba o takie szczegóły.
Chce na początku zaznaczyć tylko, że to, co teraz napisze, nie oznacza, że uważam „Królestwo kanciarzy” za złą książkę. Po prostu na tle pierwszej części wypada tylko poprawnie i bardzo nijako, przez co łatwiej było mi zauważyć jej wady, które być może umknęły mi podczas czytania „Szóstki wron". I mimo wszystkich tych wad nadal uważam, że jest to jedna z lepszych serii młodzieżowych, które wyszły w ostatnich latach i jeśli ktoś jest fanem tego gatunku, to koniecznie powinien po nie sięgnąć. Mając ten wstęp za sobą, czas wymienić wszystko, co mi w tej części przeszkadzało.
Niestety oprócz tych wad, o których pisałam przy okazji pierwszej części, pojawiło się kilka nowych. Coś w tej części poszło nie tak i mam kilka teorii co to mogło być. Największym zarzutem, jaki mam wobec tej pozycji jest to, że nijak nie zapada ona w pamięć. Kiedy zaczęłam pisać tę recenzję, minęły jakieś 2/3 tygodnie odkąd skończyłam „Królestwo kanciarzy” i uświadomiłam sobie, jak niewiele z tej lektury wyniosłam. Nawet kilka tygodni po przeczytaniu części pierwszej bez problemu mogę sobie przypomnieć co się dokładnie działo i jak cała sprawa została rozwiązana, niestety nie dotyczy to części drugiej. Pamiętam oczywiście ogólny zarys akcji to, jak potoczyły się losy poszczególnych bohaterów, jednak szczegóły całego głównego planu itp. nie zapadły mi w pamięć. I chociaż naprawdę nie chcę pisać tak negatywnie o tej książce, to tak mi ona zobojętniała, że teraz pamiętam tylko jej wady.
Cała historii straciła swój urok i stała się bardzo nijaka, przez co nie dostarczyła mi tych samych emocji co pierwsza część. Podczas czytania „Królestwa kanciarzy” czułam oczywiście jakieś emocje. Tylko dotyczyły one głównie relacji między postaciami, a nie tego całego przedsięwzięcia, które miało miejsce i te kilka tygodni po skończeniu lektury nie odczuwam już żadnych emocji związanych z tą książką.
Akcja była o wiele mniej ekscytująca niż w Szóstce wron. Może to wina złego jej rozłożenia lub braku zbudowania tak dużego napięcia, które było w pierwszej części. Co do naszej szóstki bohaterów to najbardziej kuleje według mnie postać chyba głównego bohatera, a przynajmniej głowy operacji, czyli Kaza. Jego przeszłość nie wywołała we mnie żadnych emocji być może przez to, że była to dość oklepana historia. Mam wrażenie, że ani Kaz, ani Inej nic się nie rozwinęli przez całą serię nawet w minimalnym stopniu tak jak inni bohaterowie. Ogólnie to uważam, że wszystkie postacie było miłe, ale dość oklepane. Okazały się dość płytkie i tylko zastanawiam się, czy zawsze takie były, czy stałe się takie dopiero w tej części niewykorzystując potencjału, który posiadały. Nadal podobało mi się to, w jaki sposób zostały pokazane relację między niektórymi z nich, nie zmienia to jednak faktu, że zaczęłam zauważać ich braki charakteru.
Zakończenie było jak dla mnie za bardzo przesłodzone. Uważam, że ta seria aż prosiła się o bardziej gorzki koniec, ale chyba to jak on wygląda, jest trochę zależny od gatunku książek młodzieżowych i niestety nie może być zbyt przygnębiający.
Z perspektywy czasu Królestwo kanciarzy okazało się dla mnie dużym rozczarowaniem. Książka wypada blado w porównaniu z „Szóstka wron”, jest dość mdła. Brak jej trochę własnego charakteru i czegoś oryginalnego co wyróżniłoby ją od innych tego typu powieści. Dodatkowo tak jak pierwsza część przypomina mi ona Niecnych dżentelmenów Scotta Lyncha, niestety tym razem nie jako młodzieżową wersję tejże serii, ale bardziej jako marną jej podróbkę. Miałam nadzieję na coś o wiele lepszego i ciekawszego niż to, co ostatecznie otrzymałam.
I znów się z tobą zgodzę :) Dla mnie też Królestwo Kanciarzy było o wiele gorsze od Szóstki Wron. Właśnie takie nijakie, kompletnie nie zapadające w pamięć, nie wywołujące jakiegoś napięcia... Niby ciągle coś się działo, ciągle powstawały jakieś nowe przeszkody, ale i tak było wiadomo, że Kaz wszystkiemu zaradzi. W ogóle miałam wrażenie, że te wszystkie akcje to takie wydłużanie książki.
OdpowiedzUsuńZ Kazem od początku miałam problem, bo autorka usilnie kreowała go na łajdaka, okrutnika, bezwzględnego drania, a zaraz potem wrzuca nam rozdział z jego perspektywy, gdzie on boi się zagadać do dziewczyny, czymś się zakłopota czy zawstydzi czy ogólnie inne takie zachowania, które nie pasują do spójnego obrazu tej postaci :)
Podczas lektury cały czas zastanawiałam się skąd tyle zachwytów i głosów, mówiących, że Królestwo Kanciarzy przebiło poziomem Szóstkę Wron. Czy to dlatego, że w sumie autorka nie zrobiła nic nowego tylko prawie całkowicie skopiowała wszystkie elementy z pierwszej części które się sprawdzały?
UsuńA Kaz, no cóż już zawsze pozostanie dla mnie marną podróbką Lamory. Ja bardzo lubię ten typ postaci, ale tylko wtedy kiedy jest dobrze napisana, a Bardugo była w tym dość niekonsekwentna, jak zauważyłaś ;) Szkoda, że autorka tak zmarnowała potencjał, który Królestwo kanciarzy posiadał, bo myślę, że mogło wyjść z tego coś o wiele lepszego.
Ja tak samo ;)
UsuńPrawda. Chociaż ja się znacznie bardziej emocjonowałam przy Szóstce Wron niż przy Lamorze, ale nie przeczę, że Niecni są znacznie lepiej napisani (aczkolwiek mam na koncie tylko jeden tom) ;)