Czaszkowiercy | Brian Staveley

Pyrre Lakatur nie uważa się za zabójczynię ani morderczynię. Jest kapłanką. A w każdy razie będzie nią, gdy przejdzie swoją ostateczną próbę. Problem nie leży w zabijaniu. Problemem jest miłość. Aby zaliczyć końcową próbę, Pyrre musi zabić czternaście osób wymienionych w starej pieśni, także „tego, dzięki któremu jej umysł 
i ciało zaśpiewa miłością, a który już nie powróci”.Pyrre nie jest pewna, czy kiedykolwiek kochała. Lecz jeśli nie uda się jej znaleźć tego, kto wzbudzi w niej takie uczucia, albo nie zdoła go zabić, jej zakon odda ją swemu bogu, Bogu Śmierci.
(opis wydawcy)




Nie ma to, jak dowiedzieć się w środku najbardziej zapracowanego przed sesyjnego okresu, że książka, której wydania wyczekiwałam najbardziej, ma niespodziewanie premierę za kilka dni. Bardzo lubię takie wiadomości, jednak polubiłabym je jeszcze bardziej, gdybym miała mniej rzeczy na głowie. W tym przypadku okazało się na szczęście, że nie ma rzeczy niemożliwych i udało mi się znaleźć kilka wolnych godzin, które mogłam we względnym spokoju poświęcić na lekturę wymarzonej pozycji, w którą zaopatrzyłam się, jak najszybciej mogłam. 
„Czaszkowiercy” to prequel opowiadający o przeszłości jednej z pobocznych bohaterek Kronik Nieciosanego Trony Briana Staveleya, serii, która w zeszłym roku podbiła moje czytelnicze serce. Miałam co do tej pozycji bardzo wysokie oczekiwania i z przyjemnością mogę napisać, że jedynym zawód, jaki przeżyłam, był w momencie, w którym zobaczyłam, że książka ma mniej stron niż ostatnia część oryginalnej trylogii.

Uwielbiam czytać o świecie stworzonym przez Staveleya, a najbardziej o jego religiach i mitologii. „Czaszkowiercy” skupiają się oczywiście na rozwinięciu i poznaniu Czaszkowierców, kapłanów śmierci. Główna bohaterka i jej towarzysze kierują się zasadami wyznania, którego logika może z początku wydawać się bezsensowna i z powodu swojej brutalności ciężka do zrozumienia. Jednak autor już w Kronikach Nieciosanego Tronu jakimś cudem sprawił, że to wszystko wydaje się logiczne a w „Czaszkowiercach” w jeszcze lepszy sposób przedstawił tok myślenia osób wyznających Ananshaela.
Centrum powieści jest próbą, którą musi przejść główna bohaterka, by w pełni zostać kapłanką swojego boga. Już przedtem uwielbiałam Pyrre, dlatego bardzo się cieszę, że autor zachował konsekwencję w budowaniu jej postaci. Jest to nadal ta sama bohaterka, kilkanaście(?) lat młodsza, mniej doświadczona, ale cały czas miałam wrażenie, że czytam o tej samej Czaszkowierczyni, którą poznałam wcześniej. Bardzo podobało mi się też to, że autor nie zrobił z niej nastolatki. Zwykle jak w książkach pojawiają się jakieś Bardzo Ważne Próby, Ostateczne Egzaminy itp., bohaterowie mają naście lat, dlatego jakaś odmiana w tym względzie jest zawsze mile widziana.
Tym razem autor zdecydował się na narrację pierwszoosobową, co wyszło mu bardzo dobrze i idealnie pasowało do opowiadanej historii, która tym razem była na o wiele mniejszą skalę i całkowicie skupiała się na emocjach jednostki i drodze, którą musi ona przejść. 
No właśnie, emocje. 
Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że jednym z głównych wątków powieści jest miłość. Co nie jest takie oczywiste, gdy czytasz książkę o kapłanach śmierci.
Język i styl, którego używa Staveley, na początku nie wydają się niczym wyjątkowym, nic ich nie wyróżnia. Mogłoby się zdawać, że jest to po prostu poprawnie napisana powieść. Jednak dość często łapałam się na tym, że zachwycałam się jakimś zdaniem lub dialogiem, ich konstrukcją, doborem słów, po prostu wszystkim. I jest to kolejny powód, dla którego tak uwielbiam książki Staveleya, pod powłoką przeciętności, kryję się coś wyjątkowego.

„Czaszkowiercy” to jak na razie chyba najlepsza książka fantasy, którą w tym roku przeczytałam, a cała seria autora powoli staje się moją ulubioną serią fantasy. Powieść świetnie sprawdza się zarówno jako prequel Kronik Nieciosanego Tronu oraz jako osobne dzieło (ale nie polecam czytać tej powieści przed główną serią, bo jak dla mnie obie pozycje na tym stracą). Książka ta pewnie ma jakieś wady, ale ciężko jest mi przyczepić się do czegokolwiek w powieści, która tak idealnie trafia w moje gusta. Świat i postacie stworzone przez autora wciągają tak, że nie ma się ich dość. Na szczęście w przygotowaniu jest już prequel o Kettlarze (który chyba będzie całą serią) więc wewnętrznie skaczę z radości i nie mogę się doczekać wydania. Nawet na czwartą część Archiwum Burzowego Światła, czy Niecnych Dżentelmenów (jeśli ta kiedykolwiek się ukaże) nie czekam tak bardzo. A w międzyczasie powtórzę sobie całą serię, bo lektura „Czaszkowierców” narobiła mi na to jeszcze większej ochoty i będę polecać ją każdemu, bo te książki i ich autor zasługują na większy rozgłos.

Komentarze

  1. O, kolejna pozycja do zapisania na liście "chcę!". I kolejna, o której zupełnie nic nie słyszałam, dzięki ci, skarbnico wiedzy fantastycznej!:) I fabularnie, i postaciowo brzmi świetnie, więc jak zniosę zakaz zakupowy (jeszcze tylko parę dni, yay!) poszukam na internecie. Powiedz tylko, czy zacząć w takim razie od prequela, czy jednak od właściwego cyklu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż myślę że bez problemu można zacząć od "Czaszkowierców" to zdecydowanie polecam sięgnąć najpierw po właściwy cykl, pierwsza część to "Miecze Cesarza". (trochę się teraz o tym rozpiszę bo kocham tę serię tak bardzo ;)
      Fabuła nie skupia się tam na Czaszkowiercach, tylko historii która z początku może wydawać się dość banalna, ot umiera sobie cesarz, a trójka jego potomstwa, z których każde znajduje się w całkowicie innej sytuacji, musi sobie z tym poradzić. Ale z każdym kolejnym rozdziałem, każdym kolejnym zdaniem, sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana, a bohaterowie coraz ciekawsi <3 Ogólnie to im dalej tym lepiej a trzeci tom to jakaś magia ;)
      Więc mam nadzieję że ci się spodoba ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty